19 maja 2015 roku to dzień, w
którym świat gier wideo zmienił się na zawsze. Tego dnia bowiem na rynku ukazał
się Wiedźmin 3: Dziki Gon prosto z polskiego studia CD Projekt RED. O samym
tytule rozpisywać się nie będę, gdyż każdy na pewno o nim słyszał. Gra pobiła
wszelkie rekordy popularności i sprzedaży. Najbardziej aktualny stan to 25 mln
sprzedanych egzemplarzy – to tak jakby grę kupiło 2/3 Polaków. Rozbudowany
świat, ciekawa fabuła, słowiańskie klimaty a w tym dużo polskich smaczków
sprawiły, że gracze zwariowali na punkcie przygód Geralta z Rivii oraz słodkiej
i pięknej Ciri.
Dlaczego o tym piszę, skoro tytuł
artykułu dotyczy innej gry? Bo bez Wiedźmina nie było by Gwinta. Otóż Gwint to
gra, o której sam autor wiedźmińskiej sagi niewiele na łamach książki się
rozpisał. Wiadomo było czytelnikowi tylko, że jest to ulubiona gra karciana
krasnoludów. Andrzej Sapkowski często podkreślał, że żadnych zasad gry nie
wymyślał bo i po co. CD Projekt RED wymyśliło więc od podstaw zasady Gwinta i
umieściło go jako mini grę w Dzikim Gonie. I tak oto gracze przemierzając Velen
i śledząc losy Białego Wilka co jakiś czas w karczmie mogli zasiąść do partyjki, a co więcej Redzi stworzyli osobny (bardzo długi) quest który polegał na
wygrywaniu rzadkich kart i skompletowaniu talii.
Wiedźmiński Gwint okazał się
strzałem w dziesiątkę. Gracze zamiast popychać fabułę gry do przodu często
spędzali długie godziny tylko i wyłącznie grając w Gwinta. Twórcy dostrzegli
więc potencjał i postanowili go wykorzystać. W pudełkowych wydaniach
fabularnych dodatków „Serce z Kamienia” oraz „Krew i Wino” do kodu
umożliwiającego pobranie DLC, CD Projekt dorzucił pudełka zawierające dwie talie
kart do Gwinta oraz żetony. Gracze, którzy nabyli obydwa dodatki posiadają zatem
cztery talie i komplet żetonów więc mogą grać również analogowo. Po ogłoszeniu,
że Wiedźmin 3: Dziki Gon (wraz z dwoma DLC) jest ostatnią grą o przygodach
Geralta z Rivii gracze byli mocno zawiedzeni. Dla wielu z nich było to pierwsze
spotkanie ze światem wykreowanym przez Spakowskiego.
CD Projekt postanowił więc, że
wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom graczy i stworzy osobną grę w całości poświęconą
karciance. I tak o to na całym świecie już teraz zupełnie za darmo gracze
zagrywają się w Gwinta: Wiedźmińską Grę Karcianą. Tytuł jest w fazie beta
testów a finalnie zostanie wydany w listopadzie tego roku zarówno na PC jak i
PlayStation 4 oraz Xbox One.
No dobrze, więc przechodzimy do
sedna, czyli jak się w to gra. Przyznam się, że moje pierwsze potyczki w Gwinta
wyglądały koszmarnie. Kompletnie nie rozumiałam zasad. Jednak po rozegraniu
kilku partii i zrozumieniu podstaw zaczęło robić się przyjemnie.
Do wyboru mamy pięć talii:
Królestwa Północy, Nilfgaard, Skelige, Potwory i Scoia’tael. Są to różne strony
konfliktu będącego tłem do książkowych perypetii Geralta i Ciri. Każda talia
posiada karty jednostek zbrojnych (piechota, łucznicy, jednostki dalekiego
zasięgu), karty zmieniające warunki na planszy do gry (np. zmiana pogody) oraz
karty specjalne i karty bohaterów.
Karty jednostek są układane w
trzech rzędach zgodnie z oznaczeniem typu walki (piechota, łucznicy, daleki
zasięg). Rozpoczynając zabawę dobieramy z talii losowo 10 kart (2 podlegają
losowej wymianie). Gra jest dwuosobowa rozgrywana systemem turowym w 3 rundach.
Każda karta jednostki i bohatera ma przypisaną wartość punktową. Punkty z kart
są sumowane i decydują o wyniku potyczki. Jednak jest ale…. Czyli karty
specjalne. Wśród nich znajduje się chociażby karta „Pożogi”, która usuwa z
planszy najsilniejszą jednostkę (trzeba uważnie sprawdzać co leży na planszy, bo
można przez nieuwagę pozbyć się własnej karty). Karty specjalne nie działają na
karty bohaterów dlatego im więcej kart bohaterów wpadnie nam do rozgrywki tym
lepiej. Są karty umożliwiające podejrzenie losowych kart przeciwnika, karty
pogody wpływające na obniżenie punktacji danego rzędu jednostek oraz często
ratujące skórę karty Dowódcy. Każda talia ma dowódcę obecnego zawsze na
planszy. Dowódca ma przypisane określone zdolności (mnożnik punktów, palenie
rzędu jednostek, kasowanie warunków pogodowych itp. Ale jego zdolność można
wykorzystać tylko raz). Nie sposób opisać tutaj wszystkich kart, zdolności i
możliwości rozgrywek.
Gra wymusza strategiczne
myślenie. Czasem warto spasować i przegrać pierwszą rundę, ale zachować o jedną
kartę więcej niż przeciwnik, by potem pokonać go przewagą kart (o ile mamy w
ręce dobre karty). W każdej talii przypisanej do danej strony konfliktu karty
jednostek posiadają unikalne zdolności których próżno szukać w innych taliach.
Jednostki Potworów rozmnażają się po wyrzuceniu karty o sile 2 w efekcie dając
zamiast dwóch aż dziesięć punktów, jednostki piechoty Królestw Północy potrafią
„zmotywować” piechotę wyłożoną na planszy podnosząc ich punktację itd. Trzeba
uważnie czytać opisy kart, wyłapywać dobry moment do zaskoczenia przeciwnika,
szukać okazji i unikać wyłożenia zbyt wielu kart w jednej rundzie (dysponujemy
dziesięcioma kartami na trzy rundy).
W przeciwieństwie do swojej
pierwotnej wersji (w Wiedźminie 3) bardzo podoba mi się rozbudowanie rozgrywki.
Wyrzucone karty wykrzykują okrzyki bojowe, a głosów użyczyli im Ci sami aktorzy
którzy dawali głosy postaciom w Dzikim Gonie. Możemy również pochwalić
przeciwnika, okazać podziw po dobrej zagrywce oraz podziękować za dobrą walkę
po skończonej grze. Jako fanka wiedźmińskiego świata uważam, że ta gra ma
potencjał i z niecierpliwością wyczekuję premiery w listopadzie. Póki co
polecam każdemu wypróbowanie wersji testowej.
Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana
obecnie dostępna jest tylko na komputery, za pośrednictwem platformy GOG.com. W
fazie beta-testów możemy zagrać online z innymi użytkownikami, wykonywać
zadania dla jednego gracza i co najważniejsze na bieżąco zgłaszać uwagi do
twórców celem poprawienia działania gry. Jak to w testach bywa zdarzają się
błędy jak np. niezliczony bonus, znikające karty, itp. Na szczęście coraz
rzadziej się pojawiają, a i sama wersja testowa jest na bieżąco uaktualniana.
Jedyny minus tej produkcji to mikropłatności i to już w fazie beta. Gracze mają
możliwość przyspieszenia ulepszania swojej talii poprzez kupowanie za realną
walutę składników wymaganych do stworzenia unikatowych kart. Na całe szczęście
gracze, którzy korzystają z tego systemu są „oznaczeni”, a system losowego
dobierania przeciwnika jest zoptymalizowany pod kątem naszej rangi i posiadanej
talii (choć zdarzyło mi się mając 4 rangę trafić na gracza z rangą 15 – to był
pogrom).
Warto pamiętać jednak, że mamy
możliwość zagrania w Gwinta analogowo. Karty do Gwinta kupimy bez problemu na
serwisach aukcyjnych: dwie talie kupimy za około 50 zł. Dla bardziej
wymagających graczy dostępne są również plansze (tło z cyfrowej wersji gry): od
kartonowych za 45 zł po drewniane z przegrodami na karty za 200 zł. Analogowe
granie wymusza na nas dodatkowy wysiłek umysłowy. Musimy sami zliczać punkty,
bonusy itp. Rozgrywka trwa dłużej i jest zdecydowanie ciekawsza. Karty
posiadają bardzo przyjemne dla oka ilustracje, czytelne opisy i są wykonane w
bardzo solidny sposób. Zdecydowanie polecam wersję papierową gry. Szczególnie
na długie zimowe wieczory…. Gdy zabraknie prądu.
Autor: Beti.