Recenzję tej gry piszę trzy lata
po jej ukończeniu. Dlaczego? Ponieważ do dziś dokładnie ją pamiętam, przeżywam
i uważam, że warto polecić Wam tę akurat pozycję.
Papo & Yo to gra niezależnego
studia Minority Media wydana w 2012 roku na platformę PlayStation 3. Rok
później ten tytuł ukazał się na PC (Steam). Nad tytułem pracowało zaledwie kilka osób pod przewodnictwem
pochodzącego z Kolumbii Vandera Caballero, który był pomysłodawcą całego
projektu i założycielem pracującego z nim zespołu.Papo & Yo łączy w zmyślny
sposób elementy platformówek z grą przygodową i logiczną. Na początku przygody
elementy łamigłówek mogą wydawać się nam nieco nie zrozumiałe jednak po 15
minutach i poznaniu bohaterów wsiąkamy w świat południowoamerykańskich faveli.
Quico, nasz główny bohater przemierza świat gry w
towarzystwie sprytnego robota Lula oraz wielkiego różowego Potwora który mimo
groźnego wyglądu jest zazwyczaj przyjacielski. Początkowo wywołuje u gracza
lęk, niepokój ale szybko okazuje się, że jest lekko głupkowaty, powolny lecz ma
spokojne usposobienie a jego wielki brzuch świetnie służy nam za trampolinę. Na
niektórych poziomach pojawia się też nasza przyjaciółka Alejandra. Malowniczy
świat gry oraz wspaniała muzyka pochłonęły mnie od początku pomimo, że cel gry
nie był jasno określony. Ot przemierzanie kolejnych poziomów, „dzielnic”
miasteczka i tyle. Każda łamigłówka
jednak prowadziła do następnej, i następnej i następnej… I tak w toku
rozwiązywania łamigłówek (przestawianie otoczenia, szukanie dźwigni itp.)
zaczęła wyłaniać się fabuła która, z każdym poziomem stawała się coraz bardziej
niepokojąca.
Okazuje się bowiem, że nasz wielki towarzysz ma słabość do
trujących żab po zjedzeniu których, staje się groźną, nieobliczalną bestią. W
przypływie furii w pewnym momencie zjada Alejandrę. Przez grę musimy przejść
prowadząc potwora „za rączkę”, pilnując by nie zjadał trujących żab, cały czas
jednak szukać rozwiązania umożliwiającego przejście na kolejny poziom. W toku zabawy zaczynają pojawiać się
retrospekcje z szarego świata naszego bohatera Quico. I nagle dostrzegamy co
łączy Quico i Potwora. I nie będę tu zdradzać tej relacji ponieważ doskonale pamiętam
uczucie które wywołało we mnie to odkrycie. Jeszcze bardziej pamiętam emocje
wywołane przez zrozumienie związku Potwora z trującymi żabami.
Przemierzane favele czyli brazylijskie slumsy są niesamowicie
malownicze, kolorowe ale jednocześnie puste co sprawia, że czujemy się jakby we
śnie. Tylko Quico, Lula i Potwór. Poszczególne lokacje ozdobione są
autentycznym graffiti występujące na ulicach Sao Paulo i Santiago. Muzyka
stanowi wspaniałe dopełnienie tego świata, południowoamerykańskie delikatne
brzmienia są wręcz hipnotyzujące.
Klimat panujący w grze jest ciężki. To nie jest kolejna gra w
której ratujemy świat. To nie jest historia o przyjaźni chłopca i potwora. Ta
gra to spowiedź i terapia jej twórcy i autora. Wchodzimy w niezwykle intymne
wyznanie i musimy się z nim zmierzyć. I choć o Papo & Yo w sieci zostało
napisane już wszystko (łącznie ze szczegółowym opisem fabuły i jej znaczenia)
to ja postanowiłam napisać jeszcze te parę słów od siebie. Nie zdradzam zbyt
wiele bo jeżeli kogoś tą recenzją mam zachęcić do gry to uważam, że sam
powinien odkryć co autor chciał tą produkcją nam powiedzieć.
Gra na Steamie dostępna jest za 15 euro i jest warta tych
pieniędzy. To jest pozycja którą dokładnie potrafię opisać 3 lata po jej
ukończeniu, choć w tym czasie przeszłam całe mnóstwo innych tytułów. Jeżeli
zatem drogi czytelniku chcesz odpocząć od kolejnego samograja, kolejnej
strzelanki czy gry o ratowaniu świata to ta pozycja jest dla Ciebie.