Ten temat był i jest wałkowany na
wielu forach, facebookowych grupach i gdzie się tylko można wypowiedzieć. Otóż
głównie rozchodzi się o to, że jest grupa ludzi, którzy uważają, że recenzenci
nie powinni dostawać gier na stałe, gdyż wtedy piszą tylko pochlebne recenzje.
Uargumentowane jest to tym, że otrzymanie gry na stałe jest pewną formą zapłaty
za pozytywną opinię na temat danego tytułu. Jak jest naprawdę? Do tej rozmowy wyjątkowo zaprosiliśmy dwójkę gości:
Damę Gier (recenzentka) oraz Jarosława Basałygę (przedstawiciel wydawnictwa
Nasza Księgarnia)
Otóż na ten aspekt trzeba
spojrzeć z dwóch stron. Pierwsza strona to wydawnictwo – a te mają różne
podejścia. Są wydawcy, którzy wysyłają gry tylko wybranych recenzentom, są
wydawcy, którzy wysyłają gry, które później recenzent może kupić po niższej
cenie lub odesłać, są też wydawcy, którzy wysyłają gry „za recenzje”, ale nie
tylko te pozytywne.
Drugą stroną są recenzenci –
otrzymujemy gry jako materiał do naszej pracy. Owszem, moglibyśmy pójść do
kawiarni planszówkowej i grać w dany tytuł, ale weźmy pod uwagę, że testowanie
gry to nie rozegranie 2,3 czy 5 partii. My najczęściej rozgrywamy (w miarę
możliwości) w każdym możliwym wariancie osobowym po kilka razy, co łącznie daje
około 15-20 partii przed rozpoczęciem pisania. Żeby zagrać kilkanaście partii w
daną grę to musielibyśmy przez tydzień siedzieć w knajpie i polować na dany
tytuł. My osobiście nie mamy problemu z tym, że wydawca lub autor piszą do nas
„zrecenzujcie grę, ale potem ją odeślijcie”. Jasne, dostarczają nam narzędzie
pracy, wykonujemy swoją robotę i odsyłamy, bądź kupujemy po niższej cenie
jeżeli gra nam naprawdę podeszła. Są też wydawcy, którzy mówią wprost, że gra
zostaje u nas i tyle.
Czy miałem sytuacje, że negatywna
recenzja wpłynęła na współpracę? I tak i nie. Otóż pewne wydawnictwo zarzuciło
mi, że negatywna opinia jest nie słuszna, bo przecież ich gra jest świetna. Gdy
przedstawiłem im wprost błędy, niedociągnięcia i tym podobne aspekty, które w
grze występowały to do nich przemówiło i w zasadzie więcej w sprawie danej gry
nie pisali, a współpraca trwa nadal.
Jak to jest, że tak często
czytacie u nas głównie pozytywne teksty? Otóż ten temat też już był wałkowany
przez wielu recenzentów. My, recenzenci, w dużej mierze wybieramy gry, które
chcielibyśmy zrecenzować, albo dostajemy listę dostępnych gier do recenzji
danego wydawnictwa. Ale suma sumarum to sami decydujemy „chciałbym zrecenzować
ten i ten tytuł” i albo wydawca wysyła albo nie. Więc wybieramy gry, które
raczej na pewno nam podejdą i się spodobają.
Staramy się też w pewnym stopniu
patrzeć obiektywnie na tytuły, które otrzymujemy, co niektórzy odbierają za
bronienie tych słabszych tytułów. Nie jest tak, po prostu chcemy wypisać
zarówno plusy i minusy danego tytułu, po prostu spojrzeć na niego z każdej
strony.
Jak to zatem jest z tymi
egzemplarzami? Otrzymujemy je, jest to nasze narzędzie pracy, ale nie dostajemy
żadnych warunków w stylu „albo będzie pozytywna recenzja albo więcej Wam nic
nie wyślemy”, lub tym bardziej propozycji w stylu „Ile byście chcieli za
pozytywną recenzję”. Wiem, że niektórzy nadal się nie będą z tym zgadzać i dla
których tworzenie z pasji powinno powodować, że wręcz recenzenci powinni
nalegać na to by odsyłać tytuły, ale po prostu nie da się wszystkich przekonać.
PS.
Traktujcie nas nie tylko jako recenzentów, ale również ludzi, którzy promują
nasze hobby, a co za tym idzie organizują różne imprezy z planszówkami w tle.
My nasze kopie recenzenckie wykorzystujemy do organizowania spotkań z grami
(ostatnio to niestety trochę zaniedbaliśmy, ale planujemy z tym wrócić) oraz do
rozpalania planszówek w młodych sercach – jeździmy z nimi po domach dziecka,
obozach i zachęcamy do nich dzieci i młodzież.
W mojej pięcioletniej karierze dziennikarskiej tylko
raz zdarzyło się, że po negatywnej recenzji wydawca na pewien czas się
"obraził", ale dotyczyło to branży gier wideo, która jest nieco inna
od planszówkowej. Krytyka nigdy nie przechodzi bez echa, ale najczęściej druga
strona rozumie nasz punkt widzenia i choć jest zmartwiona opinią to nie stara
się manipulować recenzentem. Nawet gdyby doszło do takiej sytuacji etyka
dziennikarska nie pozwala naginać rzeczywistości. Ja się tego wytrwale trzymam
i pozostaje mi mieć nadzieję, że koledzy po fachu wyznają te same
wartości.
Nie
pracujemy w PR, nikt nam za pisanie recenzji nie płaci. To nie są teksty
sponsorowane. Nigdy nie pomyślałabym, że otrzymana gra czy sprzęt to
"prezent", za który powinnam się wydawcy zrewanżować. Tak jak napisał
Damian, to jest nasze narzędzie pracy. Mniejsze wydawnictwa proszą o odesłanie
gry spowrotem, większe nie widzą w tym sensu, gdyż rozpakowany towar i tak jest
pozbawiony już dużej wartości, do tego dochodzą dodatkowe koszty wysyłki i
ograniczenie czasowe, które może zaburzyć przyjemność z rozgrywki lub w ogóle spłycić
doznania bo np. nie zdążymy w danym okresie zebrać większej liczby graczy, by
sprawdzić inny tryb gry.
Często
słyszę od znajomych "O kurcze... Masz tyle gier! Też byśmy chcieli
dostawać coś za darmo!". Uświadamiam ich wtedy, że prowadzenie serwisu o
grach, tworzenie tekstów, recenzji, nagrywanie filmów, inwestowanie w coraz
lepszy sprzęt (w końcu za technologiami też trzeba nadążać!), przygotowywanie
zdjęć, zajmowanie się social mediami kosztuje o wiele więcej czasu i pieniędzy,
niż materialna wartość takiego egzemplarza recenzenckiego. Jeśli ktoś chce
zostać recenzentem tylko po to by otrzymywać promki, to lojalnie uprzedzam -
nie tędy droga...
Jarosław Basałyga:
Najłatwiejszy sposób na zdobycie gier? Założyć bloga.
Taki żart od lat funkcjonuje w środowisku graczy. Z pewnością jest krzywdzący dla większości blogerów, potwierdza jednak, że temat relacji recenzent-wydawca jest obecny w świecie planszówek.
Postawię dwa prawie identyczne pytania. „Prawie” robi różnicę.
- Czy egzemplarz recenzencki stanowi formę zapłaty za pozytywną opinię blogera?
Nie znam wydawcy, który grę wysyłaną do recenzji traktowałby w taki sposób. Świadczyłoby to źle zarówno o wydawcy (mającym świadomość, że jego gra jest słaba), jak i recenzencie, którego opinia zależy od giftów.
Jeżeli chodzi o mnie, po pierwsze wierzę, że wydajemy dobre gry, niepotrzebujące tego typu „wsparcia”. Po drugie, staram się precyzyjnie dobierać recenzentów dla poszczególnych gier. Blogerowi lubiącemu „euro-suchary” nie wyślę zwariowanej imprezówki lub gry rodzinnej. Wyślę je recenzentom lubiącym tego typu gry – w ten sposób minimalizuję ryzyko ich negatywnej oceny. Zresztą umiejętność oceny gry pod kątem grupy, dla której jest ona przeznaczona, to temat na osobną dyskusję.
- Czy egzemplarz recenzencki stanowi formę zapłaty za opinię blogera?
Wychodzę z założenia, że recenzenci to nie „biznesmeni” żyjący z reklam na blogach, to pasjonaci poświęcający swój czas na pisanie opinii na temat otrzymanych gier. Niezależnie od oceny gry nie oczekuję więc od nich zwrotu egzemplarzy recenzenckich.
Czy recenzent umieści grę na swoim regale, czy sprzeda na Allegro, decyzja należy do niego. Można więc przyjąć, że przekazana gra jest w pewnym sensie zapłatą za wykonaną pracę.
Na koniec pewna dygresja. Kiedyś rozmawiałem z Tycjanem (współzałożyciel ZnadPlanszy.pl) na temat recenzowania gier. Stwierdził, że szkoda mu czasu na pisanie o złych grach, pisze więc wyłącznie o tych, które uzna za dobre. Bardzo podoba mi się takie podejście.
My ze swojej strony serdecznie dziękujemy naszym gościom za obszerne odpowiedzi. A jakie jest Wasze zdanie w tym temacie? Zgadzacie się z tym co napisaliśmy czy nie?
Dodatkowo jeżeli macie jakieś pytania czy chcielibyście, abyśmy napisali na jakiś konkretny temat z naszej perspektywy to również zapraszamy do komentowania!