O
Pyrkonie słyszeli chyba wszyscy. Największy konwent w Polsce to
niekwestionowane święto nie tylko fantastyki, ale kultury jako takiej. Żelazny
punkt kalendarza dla każdego gracza, czytelnika, widza i fana. Ogrom
oferowanych co roku atrakcji przytłacza, więc nie będę nawet próbował opisać
ich wszystkich. Każdy uczestnik sam wybiera to, co najbardziej mu odpowiada.
Słuchając dwóch osób można wręcz odnieść wrażenie, że były one na zupełnie
innych imprezach. Dlatego zamiast suchej relacji - pełnej dat, godzin i cyferek
- opowiem wam historię. Historię o „moim” Pyrkonie 2019.
Podczas gdy tłum z biletami szturmował punkty
akredytacji przy Bramie Wschodniej, wraz
z grupką szczęśliwców, którzy odebrali identyfikatory dzień wcześniej,
przemknąłem chyłkiem Północnym Wejściem. Objuczeni walizkami i śpiworami,
pierwsze kroki skierowaliśmy do Sleeproomu. Tamże, na wyznaczonych pomarańczową
taśmą betonowych polach Pelennoru, rozpoczęliśmy walkę o zajęcie i utrzymanie
miejsc do spania. Choć od zachodu oflankowali nas cosplayerzy Warhammera 40k,
torujący sobie drogę piankowymi mieczami, a z południa napierały kolejne fale
„free huggersów” z kocimi uszkami, utrzymaliśmy pozycję do czasu przybycia
Roha…. reszty naszej ekipy. Pierwsza bitwa została wygrana.
Nie
wszyscy uczestnicy Pyrkonu przyjeżdżają na konwent z samego rana. Wykorzystałem
więc brak tłumów by sprawdzić, co ciekawego przygotowano w ramach bloku Fantasium
Creatium. Eklektyczność zgromadzonych ekspozycji jak co roku nie zawiodła. Na
powierzchni dwóch sal zobaczyłem zdjęcia, szkice i rzeźby wielu utalentowanych
artystów, sąsiadujące z replikami broni i gadżetów z gier i filmów. Tylko parę
kroków dzieliło naturalnej wielkości kantynę z Mos Eisley od stoiska, na którym
można było potrzymać prawdziwy meteoryt. A to jedynie ułamek prezentowanych
eksponatów. W hali obok znalazło się nawet miejsce dla prawdziwego Żelaznego
Tronu – niestety, żeby na nim usiąść, trzeba było stanąć w kolejce długiej, jak
lista ofiar R. R. Martina. Ale nawet ta różnorodność bladła w obliczu chaosu,
jaki czekał na mnie w budynku 7A.
W obozie wikingów wybuchła wrzawa. Żona przyłapała
jednego z wojów na wodzeniu wzrokiem za elfimi pannami ze stojącej za miedzą
wioski Tolkienowskiej. Nie wiem jednak jaka kara spotkała nieboraka, gdyż widok
zasłoniła mi górująca nad tłumem sylwetka Space Marine. W asyście Kapłana
Maszyn i sierżanta Gwardii Imperialnej, kierował się w stronę niewielkiej łąki,
gdzie swojego „ogórka” zaparkowała grupa post-apokaliptycznych ocalonych.
Pewnie był zapytać, czy nie mają części zamiennych do stojącego nieopodal Land
Raidera. Chwilę później głośne okrzyki dopingu skierowały oczy wszystkich
obecnych w hali na umieszczaną w centralnym punkcie Arenę. Na teren wyznaczony
jako miejsce pojedynków, pokazów i tańców wkroczyła właśnie grupa osób ubranych
w daleko-wschodnie szaty. To przedstawiciele ukrytej w kącie wioski Naruto
rozpoczynali swój drużynowy tor przeszkód.
Na
Pyrkonie można kupić niemal wszystko. Książki, koszulki, planszówki, mangi,
przypinki… <5 minut później> … steampunkową biżuterię, japońskie
słodycze, kute miecze i koty z włóczki. Nie
warto jednak czekać z tym do ostatniej chwili – najpopularniejsze towary
znikają ze stoisk błyskawicznie. Dlatego już pierwszego dnia poszedłem do hali
wystawców by upolować jakiś „merch”. I zderzyłem się ze ścianą ludzi. Ścisk,
hałas, oblegane stoiska – wszystko to zlewało się w morze głów, falujące od
malutkich kramów z wyrobami rzemieślników, po ogromne stoiska największych
wydawców.
Zwłaszcza
miłośnicy gier planszowych mieli co robić – na stoiskach można było zagrać w
wiele nowych tytułów. Znalazło się nawet miejsce dla metrowej planszy „Potworów
w Tokio”. Niestety, choć bardzo chciałem, nie udało mi się dopchać do stolika z
nową grą kooperacyjną „Władca Pierścieni – Podróże przez Śródziemie”. Kolejka
oczekujących była zbyt długa, a scenariusz testowy przewidziany jedynie dla
trzech osób. Ale mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli podzielić się z
Wami na stronie naszymi wrażeniami z tej gry.
Wieczorem
moją uwagę przykuła stalowa konstrukcja wzniesiona na terenie Dystryktu 10. Skrzydlaty
statek ożył po zapadnięciu zmroku – jako element scenografii i ruchoma scena
spektaklu „Arka” Teatru Ósmego Dnia. Machina „płynęła” przez morze widzów,
wprawiana w ruch przez aktorów i rozświetlona reflektorami. Było to jedno z
wydarzeń organizowanego po raz pierwszy bloku „Kino, Muzyka, Teatr”.
Przygotowano go z myślą o wszystkich. Musical „Gnijąca Panna Młoda” dla
najmłodszych. Koncerty: Persivala, Chóru Kameralnego Hibike lub nordycka gawęda
harfiana dla melomanów. A dla znudzonych – nocne kino plenerowe i maratony
anime.
Z żalem zostawiałem za sobą oniryczną
„Arkę”, ale musiałem się śpieszyć. Za kilkanaście minut zaczynała się prelekcja
o Kapitan Marvel, a bez gwarantowanej miejscówki (każdy uczestnik dostał do
wykorzystania cztery), moje szanse na wejście z każdą sekundą malały. Podczas
gdy mój brat, z wydrukowaną rezerwacją, znikał już w wejściu dla VIP-ów, ja
przejąłem pokornie żółty balonik z napisem „KONIEC KOLEJKI SALA KOMIKSOWA” i
stanąłem w ogonku.
Nie
byłem w mej niedoli osamotniony. Prelekcyjny budynek 15 to jedno z najbardziej
obleganych miejsc na każdym Pyrkonie. Kilkanaście sal tematycznych co roku przyciąga
tłumy słuchaczy. Jednych gromadzą spotkania z autorami, aktorami i twórcami.
Innych wykłady o „Rewolucji w państwie Kucy” (tak, tych różowych od Hasbro ),
„Niezależnym kinie gatunkowym”, czy „Żywych torpedach i innych pomysłach
włoskich siły specjalnych”. Znajdzie się nawet „Panel obrońców prequeli Star
Wars”. Zaś oczekujący na wejście w „kolejkonie” dyskutują, śpiewają, grają w
przyniesione planszówki, a czasem nawet znajdują miłość…
Pyrkon żyje całą dobę. Gdy o drugiej w nocy,
pod rozświetloną Iglicą targów, tłum skakał w rytm basów granych ze
sceny-kontenera Red Bulla, ja szybkim krokiem zmierzałem do budynku 14. Zaczynał
się tam właśnie jeden z wielu LARP-ów, na jakie można było się zapisać poprzez
dedykowaną aplikację konwentu. Kolejne cztery godziny spędziłem jako
reprezentant Szwajcarii na Kongresie Wiedeńskim negocjując, spiskując i tańcząc
walca z innymi dyplomatami do białego rana.
Aby
zdobyć zaufanie tubylców, drugi dzień konwentu postanowiłem spędzić incognito.
W stroju Szpiega z Team Fortress 2, z kominiarką na twarzy i trzema kapeluszami
na głowie, nie rozpoznałaby mnie nawet matka. Cosplay to jedna z największych
atrakcji Pyrkonu. I choć podziw budziły dopieszczone stroje profesjonalistów
biorących udział w Maskaradzie, to przebierał się niemal każdy. Czasem były to
tylko kocie uszka, czasem duży karton i motyw muzyczny Metal Gear Solid
puszczany z głośnika – najważniejszy był pomysł i kreatywność twórcy. A kto
wie? Może ten chłopak w białej koszuli, czerwonym krawacie i płaszczu to postać
z serialu, którego nigdy nie widziałem?
Przechadzając
się w stroju poznałem najlepszą stronę konwentu. Ludzie prosili o wspólne
zdjęcia, wołali „It’s a Spy!”, albo po prostu uśmiechali się i pokazywali
podniesione kciuki. Pozytywną energię dało się wyczuć w powietrzu. A gdy w
końcu znalazłem ludzi z mojej discordowej grupy, w strojach z tej samej gry,
kolejną godzinę spędziliśmy na kręceniu filmów, żartach i tańcach.
Takie
spontaniczne spotkania i pokazy odbywały się na całym terenie Targów
Poznańskich. Nie było ich w oficjalnym programie - żeby na nie trafić, trzeba
było wiedzieć gdzie szukać lub po prostu mieć szczęście. Cosplayerki K/DA
tańczące na jednym z tarasów cały układ z teledysku. Rozbawiona grupka fanów
Hetalii okupująca trawnik obok pawilonu gastronomii. Trzy nadmuchiwane T-Rexy w
koszulkach „Jurassic Park” jeżdżące na hulajnogach. Za każdym rogiem budynku, w
każdym załomie korytarza działo się coś ciekawego. Pyrkon był pełen takich
niespodzianek.
Po zachodzie słońca moje nogi odmówiły
posłuszeństwa. Ostatkiem sił dotarłem do strefy gastronomicznej, gdzie zająłem
miejsce obok znajomych. Z zimną butelką „Zmęczonej cosplayerki” w ręce, miałem
świetny widok na tańczący tłum. Wróżka Winx skacząca z dwoma Storm Trooperami
akurat zahaczyła skrzydłem salsującą obok Wonder Woman. Wszyscy wybuchli
śmiechem, a po chwili bujali się w kółeczku w rytm miksowanego przez DJ-a
„Billie Jean”. Ale z tarasu na którym siedziałem widziałem też inne imprezy.
Kult ananasa śpiewał coś przy sleeproomie, lecz zagłuszał ich hard bass
puszczany z melanżu koło namiotu ruskiej mafii. A na Arenie na pewno trwała już
post-apokaliptyczna balanga Oldtown. Jednak mnie głośna muzyka zaczęła męczyć,
więc postanowiłem znaleźć spokojniejsze miejsce do odpoczynku.
Wspominałem
już, że Pyrkon żyje całą dobę? Organizatorzy również to dostrzegli. Dlatego w
tym roku wypożyczalnia planszówek była czynna przez 24 godziny. I nawet w
środku nocy, na obszarze dwóch hal targowych, ciężko było znaleźć wolny stolik.
Na szczęście wystarczyła chwila, bym wpadł na grupę szukającą akurat piątego
gracza do „Space Fluxa”. I „Osadników z Catanu”, których wypożyczyliśmy
później. Przy okazji dowiedziałem się, że jeden z graczy okupuje ten stolik od
rana – wymieniał jedynie gry na kolejne. Inne osoby dosiadały się do niego i
odchodziły przez cały dzień, ale chętnych nigdy nie brakowało.
W
niedzielę z samego rana stanąłem z grupką oczekujących na otwarcie Bloku gier
elektronicznych. Poprzedniego dnia nie byłem w stanie dopchać się do żadnego z
dostępnych stoisk, więc miałem nadzieję, że po gorączce sobotniej nocy mniej
ludzi będzie miało siłę na gry komputerowe. Myliłem się. Stanowiska VR były
zajęte, zanim jeszcze do nich dotarłem. Tak samo jak większość konsol na wielkim
stoisku Nintendo w centrum hali. Zelda, Pokemony, Cuphead – nie było mi dane
zagrać w żadną z tych pozycji. Co prawda Barbershop Komputronika był pusty, ale
nie jestem fanem League of Legends, a moja broda nie wymagała stylizacji.
Ostatecznie wylądowałem wiec w strefie retro – klasyczny „Castle Wolfenstein”
to zawsze dobry wybór.
Do Poznania wybrałem się z
grupą znajomych. Pierwszy przez dwa dni grał i prowadził sesje RPG. Dwóch
kolejnych spędziło pół konwentu na turniejach – X-Winga i Magic: the Gathering.
Czwarty w pewnym momencie zniknął. Znaleźliśmy go pięć godzin później, w jednym
z łączników między budynkami. Był członkiem 20-osobowego, amatorskiego chóru
śpiewającego piosenki z animacji Disneya. Każdy z nas był tak naprawdę na
zupełnie innym, własnym Pyrkonie. Ale łączy nas jedno. Już nie możemy doczekać się
następnego.
Po więcej zdjęć zapraszamy tutaj.
Po więcej zdjęć zapraszamy tutaj.