6 maj 2019

Pyrkon 2019 - relacja

O Pyrkonie słyszeli chyba wszyscy. Największy konwent w Polsce to niekwestionowane święto nie tylko fantastyki, ale kultury jako takiej. Żelazny punkt kalendarza dla każdego gracza, czytelnika, widza i fana. Ogrom oferowanych co roku atrakcji przytłacza, więc nie będę nawet próbował opisać ich wszystkich. Każdy uczestnik sam wybiera to, co najbardziej mu odpowiada. Słuchając dwóch osób można wręcz odnieść wrażenie, że były one na zupełnie innych imprezach. Dlatego zamiast suchej relacji - pełnej dat, godzin i cyferek - opowiem wam historię. Historię o „moim” Pyrkonie 2019.
 
Podczas gdy tłum z biletami szturmował punkty akredytacji przy Bramie Wschodniej,  wraz z grupką szczęśliwców, którzy odebrali identyfikatory dzień wcześniej, przemknąłem chyłkiem Północnym Wejściem. Objuczeni walizkami i śpiworami, pierwsze kroki skierowaliśmy do Sleeproomu. Tamże, na wyznaczonych pomarańczową taśmą betonowych polach Pelennoru, rozpoczęliśmy walkę o zajęcie i utrzymanie miejsc do spania. Choć od zachodu oflankowali nas cosplayerzy Warhammera 40k, torujący sobie drogę piankowymi mieczami, a z południa napierały kolejne fale „free huggersów” z kocimi uszkami, utrzymaliśmy pozycję do czasu przybycia Roha…. reszty naszej ekipy. Pierwsza bitwa została wygrana.

Nie wszyscy uczestnicy Pyrkonu przyjeżdżają na konwent z samego rana. Wykorzystałem więc brak tłumów by sprawdzić, co ciekawego przygotowano w ramach bloku Fantasium Creatium. Eklektyczność zgromadzonych ekspozycji jak co roku nie zawiodła. Na powierzchni dwóch sal zobaczyłem zdjęcia, szkice i rzeźby wielu utalentowanych artystów, sąsiadujące z replikami broni i gadżetów z gier i filmów. Tylko parę kroków dzieliło naturalnej wielkości kantynę z Mos Eisley od stoiska, na którym można było potrzymać prawdziwy meteoryt. A to jedynie ułamek prezentowanych eksponatów. W hali obok znalazło się nawet miejsce dla prawdziwego Żelaznego Tronu – niestety, żeby na nim usiąść, trzeba było stanąć w kolejce długiej, jak lista ofiar R. R. Martina. Ale nawet ta różnorodność bladła w obliczu chaosu, jaki czekał na mnie w budynku 7A.

W obozie wikingów wybuchła wrzawa. Żona przyłapała jednego z wojów na wodzeniu wzrokiem za elfimi pannami ze stojącej za miedzą wioski Tolkienowskiej. Nie wiem jednak jaka kara spotkała nieboraka, gdyż widok zasłoniła mi górująca nad tłumem sylwetka Space Marine. W asyście Kapłana Maszyn i sierżanta Gwardii Imperialnej, kierował się w stronę niewielkiej łąki, gdzie swojego „ogórka” zaparkowała grupa post-apokaliptycznych ocalonych. Pewnie był zapytać, czy nie mają części zamiennych do stojącego nieopodal Land Raidera. Chwilę później głośne okrzyki dopingu skierowały oczy wszystkich obecnych w hali na umieszczaną w centralnym punkcie Arenę. Na teren wyznaczony jako miejsce pojedynków, pokazów i tańców wkroczyła właśnie grupa osób ubranych w daleko-wschodnie szaty. To przedstawiciele ukrytej w kącie wioski Naruto rozpoczynali swój drużynowy tor przeszkód.

Na Pyrkonie można kupić niemal wszystko. Książki, koszulki, planszówki, mangi, przypinki… <5 minut później> … steampunkową biżuterię, japońskie słodycze, kute miecze i koty z włóczki.  Nie warto jednak czekać z tym do ostatniej chwili – najpopularniejsze towary znikają ze stoisk błyskawicznie. Dlatego już pierwszego dnia poszedłem do hali wystawców by upolować jakiś „merch”. I zderzyłem się ze ścianą ludzi. Ścisk, hałas, oblegane stoiska – wszystko to zlewało się w morze głów, falujące od malutkich kramów z wyrobami rzemieślników, po ogromne stoiska największych wydawców.
Zwłaszcza miłośnicy gier planszowych mieli co robić – na stoiskach można było zagrać w wiele nowych tytułów. Znalazło się nawet miejsce dla metrowej planszy „Potworów w Tokio”. Niestety, choć bardzo chciałem, nie udało mi się dopchać do stolika z nową grą kooperacyjną „Władca Pierścieni – Podróże przez Śródziemie”. Kolejka oczekujących była zbyt długa, a scenariusz testowy przewidziany jedynie dla trzech osób. Ale mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli podzielić się z Wami na stronie naszymi wrażeniami z tej gry. 

Wieczorem moją uwagę przykuła stalowa konstrukcja wzniesiona na terenie Dystryktu 10. Skrzydlaty statek ożył po zapadnięciu zmroku – jako element scenografii i ruchoma scena spektaklu „Arka” Teatru Ósmego Dnia. Machina „płynęła” przez morze widzów, wprawiana w ruch przez aktorów i rozświetlona reflektorami. Było to jedno z wydarzeń organizowanego po raz pierwszy bloku „Kino, Muzyka, Teatr”. Przygotowano go z myślą o wszystkich. Musical „Gnijąca Panna Młoda” dla najmłodszych. Koncerty: Persivala, Chóru Kameralnego Hibike lub nordycka gawęda harfiana dla melomanów. A dla znudzonych – nocne kino plenerowe i maratony anime. 

Z żalem zostawiałem za sobą oniryczną „Arkę”, ale musiałem się śpieszyć. Za kilkanaście minut zaczynała się prelekcja o Kapitan Marvel, a bez gwarantowanej miejscówki (każdy uczestnik dostał do wykorzystania cztery), moje szanse na wejście z każdą sekundą malały. Podczas gdy mój brat, z wydrukowaną rezerwacją, znikał już w wejściu dla VIP-ów, ja przejąłem pokornie żółty balonik z napisem „KONIEC KOLEJKI SALA KOMIKSOWA” i stanąłem w ogonku. 

Nie byłem w mej niedoli osamotniony. Prelekcyjny budynek 15 to jedno z najbardziej obleganych miejsc na każdym Pyrkonie. Kilkanaście sal tematycznych co roku przyciąga tłumy słuchaczy. Jednych gromadzą spotkania z autorami, aktorami i twórcami. Innych wykłady o „Rewolucji w państwie Kucy” (tak, tych różowych od Hasbro ), „Niezależnym kinie gatunkowym”, czy „Żywych torpedach i innych pomysłach włoskich siły specjalnych”. Znajdzie się nawet „Panel obrońców prequeli Star Wars”. Zaś oczekujący na wejście w „kolejkonie” dyskutują, śpiewają, grają w przyniesione planszówki, a czasem nawet znajdują miłość…

Pyrkon żyje całą dobę. Gdy o drugiej w nocy, pod rozświetloną Iglicą targów, tłum skakał w rytm basów granych ze sceny-kontenera Red Bulla, ja szybkim krokiem zmierzałem do budynku 14. Zaczynał się tam właśnie jeden z wielu LARP-ów, na jakie można było się zapisać poprzez dedykowaną aplikację konwentu. Kolejne cztery godziny spędziłem jako reprezentant Szwajcarii na Kongresie Wiedeńskim negocjując, spiskując i tańcząc walca z innymi dyplomatami do białego rana. 

Aby zdobyć zaufanie tubylców, drugi dzień konwentu postanowiłem spędzić incognito. W stroju Szpiega z Team Fortress 2, z kominiarką na twarzy i trzema kapeluszami na głowie, nie rozpoznałaby mnie nawet matka. Cosplay to jedna z największych atrakcji Pyrkonu. I choć podziw budziły dopieszczone stroje profesjonalistów biorących udział w Maskaradzie, to przebierał się niemal każdy. Czasem były to tylko kocie uszka, czasem duży karton i motyw muzyczny Metal Gear Solid puszczany z głośnika – najważniejszy był pomysł i kreatywność twórcy. A kto wie? Może ten chłopak w białej koszuli, czerwonym krawacie i płaszczu to postać z serialu, którego nigdy nie widziałem? 
 
Przechadzając się w stroju poznałem najlepszą stronę konwentu. Ludzie prosili o wspólne zdjęcia, wołali „It’s a Spy!”, albo po prostu uśmiechali się i pokazywali podniesione kciuki. Pozytywną energię dało się wyczuć w powietrzu. A gdy w końcu znalazłem ludzi z mojej discordowej grupy, w strojach z tej samej gry, kolejną godzinę spędziliśmy na kręceniu filmów, żartach i tańcach.
Takie spontaniczne spotkania i pokazy odbywały się na całym terenie Targów Poznańskich. Nie było ich w oficjalnym programie - żeby na nie trafić, trzeba było wiedzieć gdzie szukać lub po prostu mieć szczęście. Cosplayerki K/DA tańczące na jednym z tarasów cały układ z teledysku. Rozbawiona grupka fanów Hetalii okupująca trawnik obok pawilonu gastronomii. Trzy nadmuchiwane T-Rexy w koszulkach „Jurassic Park” jeżdżące na hulajnogach. Za każdym rogiem budynku, w każdym załomie korytarza działo się coś ciekawego. Pyrkon był pełen takich niespodzianek. 

Po zachodzie słońca moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Ostatkiem sił dotarłem do strefy gastronomicznej, gdzie zająłem miejsce obok znajomych. Z zimną butelką „Zmęczonej cosplayerki” w ręce, miałem świetny widok na tańczący tłum. Wróżka Winx skacząca z dwoma Storm Trooperami akurat zahaczyła skrzydłem salsującą obok Wonder Woman. Wszyscy wybuchli śmiechem, a po chwili bujali się w kółeczku w rytm miksowanego przez DJ-a „Billie Jean”. Ale z tarasu na którym siedziałem widziałem też inne imprezy. Kult ananasa śpiewał coś przy sleeproomie, lecz zagłuszał ich hard bass puszczany z melanżu koło namiotu ruskiej mafii. A na Arenie na pewno trwała już post-apokaliptyczna balanga Oldtown. Jednak mnie głośna muzyka zaczęła męczyć, więc postanowiłem znaleźć spokojniejsze miejsce do odpoczynku.
  
Wspominałem już, że Pyrkon żyje całą dobę? Organizatorzy również to dostrzegli. Dlatego w tym roku wypożyczalnia planszówek była czynna przez 24 godziny. I nawet w środku nocy, na obszarze dwóch hal targowych, ciężko było znaleźć wolny stolik. Na szczęście wystarczyła chwila, bym wpadł na grupę szukającą akurat piątego gracza do „Space Fluxa”. I „Osadników z Catanu”, których wypożyczyliśmy później. Przy okazji dowiedziałem się, że jeden z graczy okupuje ten stolik od rana – wymieniał jedynie gry na kolejne. Inne osoby dosiadały się do niego i odchodziły przez cały dzień, ale chętnych nigdy nie brakowało.  

W niedzielę z samego rana stanąłem z grupką oczekujących na otwarcie Bloku gier elektronicznych. Poprzedniego dnia nie byłem w stanie dopchać się do żadnego z dostępnych stoisk, więc miałem nadzieję, że po gorączce sobotniej nocy mniej ludzi będzie miało siłę na gry komputerowe. Myliłem się. Stanowiska VR były zajęte, zanim jeszcze do nich dotarłem. Tak samo jak większość konsol na wielkim stoisku Nintendo w centrum hali. Zelda, Pokemony, Cuphead – nie było mi dane zagrać w żadną z tych pozycji. Co prawda Barbershop Komputronika był pusty, ale nie jestem fanem League of Legends, a moja broda nie wymagała stylizacji. Ostatecznie wylądowałem wiec w strefie retro – klasyczny „Castle Wolfenstein” to zawsze dobry wybór.

Do Poznania wybrałem się z grupą znajomych. Pierwszy przez dwa dni grał i prowadził sesje RPG. Dwóch kolejnych spędziło pół konwentu na turniejach – X-Winga i Magic: the Gathering. Czwarty w pewnym momencie zniknął. Znaleźliśmy go pięć godzin później, w jednym z łączników między budynkami. Był członkiem 20-osobowego, amatorskiego chóru śpiewającego piosenki z animacji Disneya. Każdy z nas był tak naprawdę na zupełnie innym, własnym Pyrkonie. Ale łączy nas jedno. Już nie możemy doczekać się następnego.

Po więcej zdjęć zapraszamy tutaj.
Share:

Ścisła współpraca

My na Facebooku

Labels

Blog Archive